Już jako nastolatka zaczęłam być Syzyfem. Zaczęło się chyba od tego, że miałam po dziurki w nosie ludzkiej głupoty. Niestety, ale każdy z nas ma wokół siebie ludzi, którzy lekko powiedziawszy grają nam na nerwach. Z takimi osobnikami już wtedy nie chciałam mieć wiele do czynienia więc postanowiłam dzielnie ich omijać, żeby i sobie, i im oszczędzić irytacji.
Oczywiście i jak to w życiu bywa zostałam z pewnością ukarana za moją zarozumiałość, że ja to ja taka mądra i pogardzam innymi. Zostałam skazana przez opatrzność, albo skazałam się sama na wykonywanie pracy, która nazywa się pięknie: obsługą klienta i odpowiadanie na całe serie głupich pytań, i powstrzymywanie się, żeby nie palnąć czegoś w stylu: „wiesz jesteś głupi jak but, przemyśl najpierw dokładnie czego chcesz i potem zadzwoń”.
Albo stwierdzenie klienta: „Myślę, że to idiotyczne taki sposób sprzedawania.”
Odpowiedź: „”Ja osobiście też tak myślę, ale nie myśli tak mój szef i ja na to nic nie poradzę.”
Pytanie: „A nie lepiej mieć od razu ceny czarno na białym?”
Odpowiedź: „Oczywiście, że tak, ale tak nie uważa mój szef i ja na to nic nie poradzę.”
Zarzut: „Przecież tu nic nie jest napisane o kosztach przesyłki.”
Odpowiedź: „Wiem, nie jest, ale to chodzi o wprowadzanie w błąd w klienta i naciąganie, inaczej szef boi się, że jak się za dużo napisze, to nikt nic nie kupi.”
Itd. Itd.
Nerwy więc się gotowały, wrzały, wybuchały, byłam bliska eksplozji kilkakrotnie, niemal każdego dnia, wiele dni natomiast porównać mnie można było do ziejącej czarnym dymem Etny gotowej do rozniesienia w kawałki idylistycznej Sycylii, którą miałam dookoła – resztę spokojnego biura, w którym zdawało się nikt inny nie odbierał telefonów, bo recepcja kierowała wszystkie rozmowy do mnie – za karę. Ale ja nie wybuchałam, moje rozdrażnienie szło w górę, ale w swej wędrówce zatrzymywało się umiejscawiając się w ramionach, barku i karku.
Zostałam bardzo dokładnie ukarana za swoją zarozumiałość i niezrozumienie dla rodzaju ludzkiego. Nosiłam swój ciężar jak Syzyf, który nie może wtoczyć na górę swojego kamienia. Wtaczałam go każdego dnia obiecując sobie, że zapanuję, uspokoję się, wykażę zrozumienie, wytłumaczę i pomogę, by potem tylko jedna rozmowa z kimś, który chce złożyć zamówienie, ale nie wie, co by chciał zamówić nie mówiąc już, że nie zna ani adresu dostawy, ani numeru telefonu, ale wie za to za ile – czyli najchętniej za darmo – sprawiła, żeby kamień stoczył się z górki potaczając mi się prosto na stopy.
Nie, nie łatwo być Syzyfem.
Czułam się jak Atlas, który został oszukany, żeby dźwigać sklepienie niebieskie. (Ten to musi mieć niezły ból w karku swoją drogą). Powinnam cieszyć się właściwie, że ja miałam lżej. I nie powinnam mieć pretensji. Bo sama siebie oszukałam, ugrzęzłam w tym miejscu, nie będąc świadoma, w co się angażuję. Po wielu perypetiach dostałam czystą pracę za biurkiem przed klawiaturą komputera blisko domu. I co wyniosłam w zamian? Na pewno nie, zadowolenie z pracy zawodowej, na pewno nie karierę, i na pewno nie zarobki równe albo powyżej średniej krajowej, ale za to kwitnącą i rozwijającą irytację we wszystkich możliwych formach.
Taką oto zrobiłam karierę.
A teraz się boję, boję się rzucić wszystko, spalić za sobą wszystkie mosty i zacząć od nowa. Bo tak naprawdę nie wiem co mam zacząć, co mam zrobić, dokąd iść i jak iść. Każdego dnia, każdego roku będzie coraz trudniej zostawić i coś zacząć, każdego roku będę coraz bardziej zmęczona dźwiganiem kamienia i rozgoryczona Atlasową rolą. Ale póki co, nie wiem, póki co, czekam, póki co, się irytuję, źle się czuję i jestem niezadowolona, ale nie mam odwagi.
Sami dokonujemy wyborów, czasami wydaje nam się, że życie rzuca nas gdzieś na manowce, ale to nie życie to i tak jest nasz wybór, czy na tym skrzyżowaniu życia chcemy wejść w te manowce, czy wybrać inną drogę. Czasami jej nie wybieramy, bo widzimy, że jest bardziej pod górkę więc wybieramy to co łatwiejsze, bo tak naprawdę jesteśmy wygodni, leniwi i strachliwi i boimy się nieznanego.
Bo jeśli nasze marzenia leżą za wysoką, nieznaną górą to postanawiamy tam nie iść. Boimy się wspinaczki, boimy się otchłani. Ale są tacy, którzy się wspinają i wygrywają, wygrywają wspaniały widok z tejże góry, wygrywają własne życie.
Dlaczego więc nie my? Dlaczego nie ja? Dlaczego nie ty?
Strach ma tylko wielkie oczy. I tak naprawdę to strach nie istnieje, sami wywołujemy go w sobie, bo jesteśmy wygodni.
Nasz strach to tylko nasze myśli.
Więc zabij w sobie ten strach. Bo nie warto przez całe życie być Syzyfem.