Usiadłam na chwilę w lotosie. W jakim lotosie właściwie? Tak naprawdę to nigdy nawet go nie spróbowałam wykonać, usiadłam więc po turecku, wyprężyłam mój obolały kręgosłup i kark, dłonie położyłam na kolanach. Wcale nie było mi wygodnie. Ale ta pozycja podobno jest efektywna do medytacji. Tak, żeby nie zasnąć chyba z tej niewygody. Ale nie wiem, czy koncentracja nad dolegliwościami tu i tam pozwoli na medytację. Hmm.
Przymknęłam oczy i nie wiedziałam, od czego mam zacząć. Zrobiło się jednak trochę błogo i sennie. Moje myśli miały przepływać swobodnie, miałam nie odganiać ich, a jednocześnie nie skupiać się na nich.
Ale w głowie powstał tylko chaos. Dopadła mnie oczywiście panika, że nie mam za dużo czasu na medytowanie, bo właśnie pralka skończyła wirowanie i trzeba będzie wszystko z niej wywiesić. Inaczej pranie będzie pogniecione jak poleży i narobię sobie roboty z dodatkowym prasowaniem. A już i tak góra prasowania straszyła od wielu tygodni.
Przypomniało mi się też, że miałam przyszyć guzik do spodni, które chciałam jutro założyć, a których nie miałam na sobie już od wielu tygodni właśnie z powodu braku guzika. Poza tym miałam umyć buty, bo padało, a ja idąc z pracy wlazłam w błoto. Bo przecież ruch to zdrowie więc chodzę, a po drodze mam akurat taki rozjeżdżony kawałek. Na dodatek to właściwie nie wiem co przygotować jutro na obiad. Po zakupy nie bardzo miałam ochotę iść, chociaż może mogłabym wykorzystać to, że przecież wezmę jutro samochód, żeby jechać do fizykoterapeuty z moim biednym kręgosłupem.
No właśnie, samochód wygląda przecież jak ptasia toaleta i trzeba było go umyć, bo wstyd z takim brudasem się pokazywać, ale u fizykoterapeuty parking jest pod drzewami a widać ptaki nie odleciały jeszcze do ciepłych krajów, chociażby dlatego, że postanowiły systematycznie srać właśnie na mój samochód.
I po raz kolejny moje myśli wygrały tę zagrywkę.
Z medytacji nie wyszło więc nic dobrego. Odegnałam wszystkie moje myśli, przeciągnęłam się jak kot, żeby rozciągnąć mięśnie i wróciłam do codzienności.
Za oknem było już bardzo ciemno i nieprzyjemnie więc nie było nawet mowy o żadnym spacerze, nie mówiąc już o łapaniu światła dziennego. Ponownie dzisiaj nic z tego nie wyszło, bo kiedy szłam do pracy było ciemno, kiedy wracałam było jeszcze ciemniej. Teraz na spacer w egipskich ciemnościach też nie miałam ochoty iść. I tak oto kolejny dzień przeciekł przez palce z powodu niewyrobionej normy w inwestowanie w siebie.
Ostatecznie zawsze mogłam nalać sobie wannę pełną wody i urządzić domowe SPA, to też dawało korzyści, oddać się relaksowi w wodzie pełnej soli i minerałów, które błogo wpływały na skórę, ukrwienie i… duszę.
Chociaż z kolei pełna wanna wody z nie była dobrym rozwiązaniem w ochronie środowiska i mogła zrodzić kolejne wyrzuty sumienia.
Wsypałam trochę soli kuchennej, zamieszałam pianę z płynu, który według producenta miał pachnieć lawendą. Przez chwilę pomyślałam o fioletowym barwniku, żeby było też coś dla oka, ale ani barwnika do ciast, ani do tkanin, ani w ogóle żadnego nie było w domu. Zresztą na samą myśl o tym co może być w tych barwnikach ochota, żeby się w nich zanurzyć na pewno by odeszła. Zapaliłam świeczkę i zanurzyłam się w wodzie.
Uspokoiłam się. Tym razem moje myśli ulotniły się w cudowny sposób. Woda była ciepła i przyjemna. Chociaż coś udało mi się zrobić tego dnia dla ducha, dla mnie samej, Być może po takiej kąpieli poczuję się lepiej a wszystkie problemy się rozwiążą. Nadejdzie nowy dzień, nowe możliwości, nowe rozwiązania.
Wyszło jednak na to, że godzina tylko zrobiła się późna i było już za późno na wczesne położenie się spać, żeby zasnąć przed 22-gą. Bo najlepszy sen jest podobno przed 23-cią. Policzyłam godziny i stwierdziłam, że znowu nie wystarczą one, żeby całkowicie odpocząć, nasycić się snem i obudzić pełnym energii.
Energia ponownie w swej wędrówce ominie mnie, rano nie dam rady wstać, doczłapią się jakoś do pracy, a potem będę nieefektywna i kiedyś w końcu padnę. Ale kogo to obchodzi? Widocznie nawet nie mnie samą.
Ale na pewno też obecnie rządzącą opiekuńczą partię socjaldemokratyczną, która bawi się w rodziców dla reszty społeczeństwa, ale tylko na tych frontach, na których jej samej pasuje.
A każdy z nas i tak sam sobie rzepkę skrobie. A od tego skrobania połamały nam się już paznokcie.